i przysłuchiwałem się informacjom Dębskiej tyczącem Brzezińskiego.
— Jego tu, panie, nie lubieją... to, panie, świńtuch taki, żyje ze starą megerką, co mu pierze i źryć gotuje... a tchórz! Co on tu miał ze dwa miesiące nazad!...
— Przestałabyś obszczekiwać lepiej, bo cię jeszcze pociągną do świadczenia — wtrącił Dąbski.
— A cóż to mam panu nie powiedzieć! Niech to rozpowie, gdzie potrzeba! I świadczyć będę, nie widziałam to, czy co!... Akurat to było popołudniu, szyłam tam w oknie od drogi, co to widać wszyściusieńko co się w wendzie dzieje. Ano stał tam Brzeziński z tem Nikiem... bandyta to, valenton znany w całem Candido... Pili te kaszase i gadali, aż patrzę jak ten Niko nie zdzieli szikotą Brzezińskiego przez pysk... I krzyczy: A ty przeklęty Polaku! Ja cię tu zaraz utłukę!... Zataczał się, wyjął Szmita i dalejgo mierzyć w Brzezińskiego. A ten przeskoczył blady jak płótno za ladę i tam stoi, a trzęsie się... A był w wendzie przyjaciel Niki, delegat policji... zasłonił sobą Brzezińskiego i krzyczy: — Niko, ja ci to mówię, zostaw go! — I jak tylko to powiedział, zaraz huknęło i delegat zwalił się na podłogę. Wtedy Niko ciska rewolwer, drze się za włosy i płacze i krzyczy: — A, com najlepszego zrobił, mojego przyjaciela zabiłem... Teraz, to ja tu całe Candido powystrzelam! — I pognał do domu. A Brzeziński już przedtem wymknął się i poleciał gdzieściś! Niko poleciał do domu, tam zawołał na kochankę, żeby mu wyniosła kule i winczester, ona mu wyniosła, naładował i krzyczy: — Teraz ja wymorduje wszystkich ludzi. — I czeka na ulicy. A naprzeciw nic nie wiedząc, szedł jego przyjaciel, jeden negier i woła: — A ty Niko, co stoisz z winczesterem na ulicy? Na kogo polujesz? — A ten nic tylko zmierza się do niego z winczestera. — Wtedy negier prędko wyjął szmita i cały magazyn w niego wpakował. Zaraz też wyjechał w lasy. Na drugi dzień pochowali
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.