Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

zem odbyć podróż. Uśmiechnęli się wszyscy, jeden powiedział: — Aby nam panowie tylko po drodze nie poumierali z niewygód, a wszystko będzie dobrze.
Zaraz też poszli się krzątać koło koni, poić je, obłuskiwać przyniesioną przez Julkę kukurydzę. To byli bracia Sawczukowie. Wrażenie dodatnie. Pozostali dwaj — ruchliwi: smagły, o dzikawym spojrzeniu, obrośnięty kakoblo, oraz drobny, żylasty, może sześćdziesięcioletni, ale krzepki wąsacz, ciągle podkręcający swe zżółkłe od tytoniu wąsy i żartobliwie nawołujący. Pozostali czterej, chuderlawi i jacyś przygaszeni, przysiedli z węzełkami pod płotem i cicho coś sobie opowiadali. Na ruchliwe, przepełnione podwórko, opadał wilgotny zmierzch, z kuchni dymiło i skwirczało, szły zapachy jadła, smażonego mięsa. Cała tropa — jakieś czterdzieści pięć sztuk — czerniła się niewyraźnemi sylwetami na tle podwórza. Wypoczywający pod płotem chłopi podnieśli się i zagnali swoje konie do leżących w kupach kaczanów kukurydzy. Pilnowali, stojąc, aby cudze nie podjadały ich części. Zwierzęta podzieliły się na grupy i chrupały twarde ziarna kukurydzy. Dąbski zaprosił braci Sawczuków do kuchni, pozostałym kazał wynieść na dwór kawy, ci powyjmowali z węzełków żywność, na środku podwórzy rozpalili ognisko, obsiedli je i pojadali, przemawiając się od czasu do czasu żartobliwie. Żylasty wąsacz, wyciągnął z torby butelkę z kaszasą, rozkraczył się, lewą rękę oparł o biodro i dłuższą chwilę ciągnął z butelki. Otrząsnął się i zawołał:
— Ach, ty, moja towarzyszko, dość cię będzie na dziś!
Przysiadł koło ognia i coś tam wesoło pogadywał. Sawczukowie usiedli obok nas przy stole i ciągnęli szimaron. Obaj byli głodni, żartobliwie przekomarzali się z Dąbską, że jej męża ożenią w Londrinie i osiedlą, tak że życie Dąbskiego zacznie się odnowa. Dąbska gospodarowała, poganiała córki do roboty i nic im nie odpowiadała. W czasie kolacji zaczęli z Dąbskim omawiać szczegóły podróży, z czego wynikało, że jeśli