Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko gładko pójdzie, za osiem dni będziemy w Londrinie. Między mną a Sawczukami odrazu zapanował przyjazny nastrój. Ciekawi byli wieści z Polski, musiałem im w skrócie opowiedzieć całą historję niepodległości od osiemnastego roku. Słuchali ciekawie i starszy, blondyn zawołał wesoło:
— A, tośmy teraz niebylejakie Polaki... A tu w Brazylji trzeba się mocno trzymać, żeby takiej potężnej ojczyźnie wstydu nie narobić!
Grzeszczeszyn zdawał się być nieco zazdrosny, że tak długo podtrzymywałem rozmowę. Palił, postękiwał niecierpliwie, aż wkońcu palnął:
— Jak będzie wojna i Niemcy z bolszewikami znów rozbiorą Polskę, to tu będzie druga, nie?
— Ej, kraczecie, panie! — powiedział młodszy Sawczuk. Już mybyśmy chyba na pomoc tam pojechali własnym okrętem; żyje się tu w oddaleniu, bo tak wypadło, ale jakby co do czego przyszło, tośmy zawsze Polakami!
Rozmowa przeszła na tematy cen produktów, słuchałem tego z ciekawością i przyjemnie zauważyłem, że każda rozmowa z kolonistami, byleby nie dotyczyła księży, nauczycielstwa i stowarzyszeń, ma w sobie jakiś zdrowy sens i urok rzeczowości. Zrobiło się późno i roztrząsając jeszcze jutrzejszy wyjazd, rozeszlimy się spać. Rozbierając się, słyszałem słowa Dąbskiego:
— Julka, a przyszykuj się aby do drogi!... Dziewczynę muszę mieć z sobą, bo w drodze się przyda, a jak mi przyjdzie w Londrynie posiedzieć dłużej, to choćby uprać, ugotować... nie będę sobie najmował baby.
W odpowiedzi rozległo się zawodzenie Dąbskiej:
— Och, ty djable uparty, dziecko mi będziesz wlókł tyli świata, pośród samych chłopów... Żeby cię pokarało, ty cholerniku zatracony!
Ale Dąbski nic już nie odpowiedział, tylko przeszedł moją klitkę, udając się na spoczynek. Przez szpary widziałem reflek-