sy ogniska na podwórzu i niektóre twarze chłopów w czerwone świetle. Szedł stamtąd głuchy gwar, jakby jakiego obozowiska. Nagle przycichło, ktoś coś mówił i po chwili zabrzmiał spoczątku cichy i coraz głośniejszy śpiew z chropowatych gardzieli chłopskich. Wrażenie biwaku żołnierskiego spotęgowało „O mój rozmarynie!“ a później „Miała matka trzech synów…“. Słuchając tych pieśni czułem się jakoś swojsko i uporczywe dotychczasowe wrażenie obcości opuściło mnie. Śpiewali z pół godziny, potem jeden głos zaczął mówić i usypiając słyszałem:
— …Tośmy wyszli przed chałupy, a tu ta cała komedjancka procesyja wylazła zza kościoła. Idą poprzebierane za różnych świętych, w jakichciś kieckach i śpiewają... Aż tu podlatuje Golasowa do Matki Boskiej i jak nie zacznie wykrzykiwać: — „A tać to Ołdakowa! I patrzcie ją! Za Matkę Bożą się przebrała... a bez cały rok każdego chłopa... któren tylko chciał i nie chciał dopuszczała i trzymała... a byle mocno... Dopieroż w widowiska pasyjne za świętą się robi!“ — Śmiechu było... dopiero Ołdakowa jak nie podciągnie kiecek, jak nie zacznie uciekać! Pośród świętych, jak im tam... ruch się zrobił, poczęli się rozchodzić i tak już więcej tych pasyj na naszej kolonji nie wyprawiali...
Ubierałem się szybko, podniecony dzisiejszą wyprawą. Na podwórku wrzało. Dąbski umocowywał kalgiery do burów, były to wielkie kosze naładowane szpadlami, fojsami, przeróżnym towarem gospodarskim, który Dąbski wiózł na handel. Niektóre konie były już osiodłane, chłopi kręcili się w podwórzu, sprawdzali swoje kalgiery, poprawiali. Dąbski wskazał mi siodło i konia. Pobiegłem do kuchni, zjadłem coś na stojąco, z komórki wyciągnąłem worek, wsadziłem w niego wszystkie drobiazgi i poszedłem siodłać. No, gotowe! Zapłaciłem Dąbskiemu za siodło i pobyt przez te parę dni i poszedłem szukać Grzeszczeszyna. Natknąłem się na niego w głębi podwórza, stał obok konia pod drzewem i oglądał rewolwer.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.