Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

mi Brzeziński pogardliwie i ironicznie zerkając na mnie. Z podwórza dochodził jeszcze głos Dąbskiej:
— A wróć ty djable przeklęty!... i na dzieci uważaj, bo ci łeb rozwalę jak wrócisz!
Wśród nawoływań zajeżdżając tropę z boków, pilnując aby trzymała się razem, wyjechaliśmy na dość szeroką drogę, minęliśmy jeszcze kilka zagród, poczem przejechaliśmy małą rzeczkę, droga opadła i otoczył nas mroczny i nastrojowy las. Jechaliśmy gęsiego a conajwyżej po dwuch, napół porosłą pikadą ocierając się o wystające z obu ścian dżungli ostre krzewy i suto porastające tuż przy drodze pnącze takuary. Sprzodu co chwila słychać było nawoływania niewidocznych jeźdźców, którymi oddzielona była, co kilka sztuk, tropa. Od kilkunastu minut w palcu prawej nogi odczuwałem dokuczliwe, piekące swędzenie. Rozmyślałem w związku z tem, że przy najbliższej okazji zdejmę but i zobaczę co to takiego. Jazda odbywała się w porządku, las pachniał mocno i duszno, obie strony drogi porastały jakieś najrozmaitsze gatunki roślin, tak, że metr dalej już nic nie było widać, tylko gdzieniegdzie ujrzeć można było pień drzewny okręcony lianem. Nieco wyżej wyraźnie rysowały się ogromne drzewa, obrośnięte mnóstwem pasorzytniczych roślin, i konary tych drzew łączyły się wgórze, ciągnąc się ciemno-zielonym dachem ponad ścieżką. Niektórzy pokrzykiwali wesoło, inni wciągnęli się w rozmowę o swoich sprawach, monotonnie, niby w wagonie kolejowym, aby się droga nie dłużyła. Tuż za mną jechała córka Dąbskiego; czarna, zła i poważna. Miałem nawet ochotę pogawędzić z nią, ale widząc jej minę, zaniechałem. Godziny sączyły się jedna za drugą, co pewien czas poprawiałem się w siodle, to znów myślałem o bólu w nodze, przypominałem sobie dawne historje z dzieciństwa i jakoś byłem zajęty. Mimo że droga ciągle była jednakowa, nie nużyła. Dżungla zajmowała drobiazgami: tu gałąź wiła się skręcona, jakby w jakim bólu, gdzieindziej za-