— A, daj mi pan spokój... pedikiurzysta jestem, czy co?!
Usiadł, ziewnął szeroko i przyglądał mi się niedobrym wzrokiem. Wyciągnąłem szpilkę z kołnierza koszuli i zacząłem nakłówać czarny punkcik. Czynność ta sprawiała mi bolesną przyjemność. Wyciągnąłem po chwili „bisza“ razem z jajkowym woreczkiem, zaraz odkryłem innego, i wkońcu doszukałem się siedmiu sztuk tego paskudztwa.
— Panuby się przydał lokaj w tej podróży — szepnął Grzeszczeszyn zjadliwie.
— Kto wie, może jeszcze pana zgodzę, jak się pan będzie dobrze sprawował — odciąłem.
Wstał i zaczął mówić z jakimś wściekłym sykiem:
— Tylko niech pan sobie za bardzo nie pozwala, bo ja w nerwach jestem nieobliczalny!... panu to chamstwo dogadza i myśli pan, że razem z nimi huzia teraz na Grzeszczeszyna!... a niech ja się tylko rozchoruję w tej drodze! to w całej Paranie będzie huczeć... Jeszcze ma się za mną kto ująć, nie myśl pan!
Począł szybko chodzić i nerwowo skręcał papierosa. Postanowiłem już się do niego nie odzywać. Wciągnąłem but, położyłem się na deskach, nakryłem się kapą i przez zamrużone oczy przyglądałem się temu ananasowi, przypominając sobie jednocześnie książkę jakiegoś Anglika, który twierdzi, że istnieje rodzaj mężczyzn, którzy psychicznie przechodzą w formie szczątkowej okresy podobne do perjodów kobiecych. Obserwuję już prawie miesiąc Grzeszczeszyna, hipoteza ta wydała mi się dość prawdopodobna. Przypomniałem sobie jego zachowanie w Iraty... biedaczysko! Istotnie przechodził jakieś gnilne nastroje. Palił, przysiadał, wstawał i w rudawej barwie świecy wyglądał odrażająco. Chwilami przystawał i patrzył na mnie z miną, jakby zamierzał podskoczyć i kopnąć mnie. Atmosfera była taka, że mocno ująłem pod kapą rewolwer. W tej chwili wszedł do izby (czy stodoły? djabli to wiedzą!) mały kaboklo
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.