Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

wyjedzie bez dwu butelek kaszasy, bo umarł mu brat, ma „pustą noc“ a nie ma pieniędzy. Wenda nawet — jak na taką pustać — była dość obficie zaopatrzona. Na widok skrzynki z jajami, z przyjemnością pomyślałem o zmianie kuchni. Kazałem sobie odliczyć czterdzieści sztuk, kupiłem również dwa kilo podejrzanej kiełbasy, dwie butelki kaszasy i kilkanaście twardych bułeczek. Wszystko to poleciłem wynieść na podwórze napół zaklejonej brudem dziewczynce. Sam przysiadłem na ławeczce, i popijając ciepłe i zwietrzałe piwo, przysłuchiwałem się sprzeczce pijanego kabokla z wendziarzem. W pewnej chwili chwili do wendy wszedł bardzo wysoki, chudy i opalony człowiek, ubrany napół po wojskowemu. Zaczęła się rozmowa, której przysłuchiwałem się z opuszczoną głową i przymrużonemi oczami, poruszony nieco jej treścią. Jegomościa, który wszedł, zostawił tutaj przed dziesięciu dniami oddział lotnej policji, celem dopilnowania wyroków. Wyroki te dotyczyły przestępców, zamieszkujących Sao Sebastiao i okolicę, a polegały na ścinaniu piniorów. Od jakości przestępstwa zależała ilość piniorów. Co kilka lat policja odwiedzała te odległe strony i nakładała ryczałty za wszystkie nagromadzone przez ten okres przewinienia. Nie opłacało się wlec kogoś przez dżunglę za kradzież czy bójkę. Kary te były natury psychologicznej i pożytecznej, biorąc pod uwagę lenistwo kaboklów i wyrąb przestrzeni. Skuteczność tej metody widziałem przez drzwi w postaci pniów ściętych drzew. Dwóch morderców policja zabrała do więzienia w Prudentopolis. Dziwność rozmowy, której się przysłuchiwałem, polegała na tem, że wendziarz nie odrobił swego wyroku i tłumaczył się tem, że jest chory na serce, a kaboklo, któremu zapłacił za ścięcie sześciu piniorów, nie wywiązał się jeszcze ze swego zobowiązania. Wendziarz postawił koło wykonawcy butelkę piwa, i opędzając się przed pijanym kaboklem, delikatnie przekomarzał się z egzekutorem. Rozmowa prowadzona była w ten mniej więcej sposób: