Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ej, zrób ty swoje, bo ja nie mogę dłużej czekać.
— Kiedy mnie też oszukano... gruby jestem.
— Ja cię proszę, weź piłę, weź siekierę i wykonaj!
— Pinior może poczekać, przyjdzie na niego czas!
— Wykonaj karę, a będziemy w zgodzie!
— Kiedy mówię ci, poczekaj... cierpliwości!
— O, cierpliwości!
Wtem wendziarz wpadł na zręczny pomysł i zaproponował pijanemu kaboklowi, że jeśli podpisze zobowiązanie na ścięcie sześciu piniorów, dostanie dwie butelki kaszasy. Zgodził się skwapliwie, przygotowano umowę, że w przeciągu tygodnia drzewa będą ścięte, kaboklo podpisał, wziął wódkę, wskoczył na konia i odjechał galopem, wydając triumfalne okrzyki.
Odurzony piwem i tą rozmową, zapłaciłem co się należało i poszedłem na podwórko. Koszyk z mojemi wiktuałami stał w stodole. Wszyscy obstąpili rozpalone na podwórzu ognisko; kilku pilnowało kociołków z gotującym się posiłkiem, inni pili szimaron, gawędząc cicho. Zaproponowałem przyrządzenie jajecznicy pod wódkę, ktoś skoczył do wendy po garnek, inny pokrajał słoninę, tak, że po kwadransie było już po obfitej uczcie. Towarzystwo poweselało i zaczęły się żarty, najrozmaitsze wesołe wspomnienia kolonistów. Drzewo w ogniu trzaskało, sypało skrami i łuna odcinała się od ogarniającego świat zmroku. Słońce o tej porze dziwnie zachodziło: wielkie, niby czerwonem winem napełniony pęcherz, słońce tkwiło ostrą plamą na horyzoncie i w promieniu metra koncentrowało dookolnie gęstą czerwień, która ostrem koliskiem wrzynała się w krawędź popielistego stropu. Przez chwilę okolica spłynęła tym popielistym zmierzchem i tylko ten krwisty krąg niezależnie barwił się na niebie. Powiał szybki, nerwowy wiatr, czerwone kolisko opadło nagle w las, wiatr ucichł i mroczna cisza zamazała wszystko co widzialne. Wszystko to odbyło się w przeciągu kilku minut, bez żadnych efektów