gdzieś w niedostępnych głębinach lasów. To prawda, że ze szczytów drzew (też prawie zawsze były one przesłonięte bujnemi splotami pnączów) zwisały kwietne ogrody, mieniły się wspaniałemi barwami pasożytnicze storczyki, a zielone wiszary łączyły drzewa fantastyczną siatką. Ale i to wkońcu poczęło nużyć wzrok. Legendarna groza brazylijskich żmij i wężów ukrywała się przed moim wzrokiem, lub też pogrążona jeszcze była w śnie zimowym. W to mi się nie chce wnikać, fakt, że gadów nie widzę. Przykro jest siedzieć na kilku seansach nawet najbardziej ciekawego filmu, a mój film był w dodatku nużąco jednakowy. Ten Grzeszczeszyn też się jakoś zamazał psychicznie. Dawniej był wydajniejszy. Mimo to jednak często i wbrew woli, szukam wzrokiem tej niepospolitej postaci. Przecież symbolizował typ społecznika pośród wychodźtwa polskiego w Brazylji. Znałem kilku przedtem: „radykali“, „emigranci polityczni“, nie uznający systemu, niewyżyci, powydalani z pułków byli wojskowi, klerykali, wszystko to wyrzucone przez ocean na brazylijski brzeg tałałajstwo, zmuszone stworzyć w swem nadgniłem sumieniu jakąś mętną idejkę, aby ukryć swe żałosne wykolejenie, aby tylko żerować na pracowitem mrowisku chłopskiej emigracji.
Zresztą Grzeszczeszyna w tej chwili w szopie niema. Widzę go siedzącego przy ognisku i zaczytanego. Co czyta? Bóg raczy wiedzieć! Kilkakrotnie widziałem jakąś zzieleniałą od starości książkę w jego rękach. Coraz bardziej mi się zacierał, aż wkońcu przymknąłem oczy. Obudziłem się około szóstej rano, raczej zmęczony niewygodnym noclegiem w ubraniu. Wszyscy byli już na podwórzu, stodoła tchnęła brudem i smutkiem, ogarnęło mnie zniechęcenie i gwałtowna tęsknota za cywilizacją. Na zwiniętem w kłębek posłaniu Grzeszczeszyna leżała brudna książka. To mnie nieco zaciekawiło; podszedłem i wziąłem ją do ręki, przeglądając kartki. Był to romans polskiego autora, Pawła Staśki. Zainteresowały mnie podkreślenia na wielu stronicach.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/266
Ta strona została uwierzytelniona.