Odpowiadam, że wszystko dobrze, „powolutku“, jednocześnie odmawiam pomarańczy, którą nas częstuje jakiś przechodzący kaboklo. Wciąż trzeba czegoś odmawiać — piwa, ciastek, owoców, ciągle ktoś częstuje. Grzeszczeszyn mówi mi dużo o sobie. Jest specem od kolonizacji, nikt nic nie wie. On czyści, segreguje, utrącił wielu ludzi na wysokich stanowiskach, nędznych karjerowiczów.
— Szary ja jestem, panie, niepokaźny, ale ci panowie, tam w kraju wiedzą cośniecoś o Grzeszczeszynie. Oczywista, to nie ja, to nie ja — poprostu talent, znajomość duszy chłopskiej.
Mam tu misję przez siebie samego narzuconą — misję tę wypełnię. Jaka — o tem później! Przyczaiłem się na posadzie skromnego nauczyciela w Antonio Olindo, zarabiam trzydzieści milów miesięcznie, ale tam kuję rzecz wielką, panowie, tam w kraju, nie prędko się podniosą po moich ciosach. No, pan nic nie wie, głupstwo, nieświadom jeszcze! W Brazylji się z głodu nie umiera, przetrzymam, a ja tu panie miałem kiedyś wielkie stanowisko, jeśli chodzi o kolonizację, No głupstwo! Martwisz się pan, że ja nie mam pieniędzy — hehehe! Pal pan, młody człowieku, „ainda senhor vera minha victoria![1].
Poufale i szeroko wetknął mi papierosa w zęby. Rozgadał się: jestem znośny; chcę coś wiedzieć, to tylko od niego; naogół mi z oczu patrzy. Powoli przestał mówić, zaczął się przysłuchiwać rozmowie trzech pijanych kabokli, wreszcie przysiadł się do nich, dużo mówili, pili piwo.
Robi się mroczno. Nie wiem dlaczego pociąg tak często przystaje; raz się zatrzymuje przed jakimś sklepem, to znów w szczerem polu. Zwracam na to uwagę, i widzę, że przy drodze poukładane jest drzewo, gotowe, porąbane. Zabierają trochę tego drzewa do lokomotywy, fiufiu! i jedziemy dalej. Także często
- ↑ „Jeszcze pan zobaczy moje zwycięstwo“.