Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.

uczyniłby to samo. Zresztą w tej chwili, cały ten incydent zdawał mi się być obcy i oddalony, zwłaszcza, że w czerni nocy pojawiły się upiorne mgławice i zza ledwie otartych mdłym seledynem drzew, dały się słyszeć jęki i syki pełne tajemnej grozy. I nagle odsłonił się widok tak niesamowity, że myśl o jego realności i świadomej przyczynie była przykrą. Po zasnutej oparami, czerwonawo oświetlonej przestrzeni, powłóczyły się niekształtne i białawe widma pośród syków i trzasków. Prócz tego przestrzeń upstrzona była czerwonemi rozdarciami i boleśnie powykręcanemi szkieletami opalonych drzew. Wiało od tego drażniącym odorem spalenizny. Drobny deszcz polewał to niewygasłe spalenisko i podnosił fantastyczną grozę strzępiących się pośród syków i napół zwęglonych konturów drzew, — oparów. Przejeżdżaliśmy mimo tego sugestywnego pobojowiska w posępnem milczeniu. Na słabo oświetloną drogę kładły się podłużne cienie zwierząt. Po chwili znów ogarnęły nas ciemności i nastrojowe widowisko pożaru pozostało wtyle. W mój podniecony tym widokiem umysł wdarło się trzeźwe zdanie Sawczuka:
— Deszcz mu w samą porę przygasił rosę, to i zaraz będzie mógł sadzić!
Wkrótce w ciemni zadrgało nikłe światełko i po chwili zatrzymaliśmy się nad jarem z przycupniętą na brzegu chałupą kabokla. Mimo deszczu, który zresztą ledwie popadywał, rozpalono dwa ogniska i przy świetle zapalonych wiechci liczono zwierzęta. Jakimś cudem nie brakowało ani jednego. Kiedy wszyscy skupili się wokół ognisk przy szimaronie, stanąłem w środku i powiedziałem:
— Wszyscy byliście świadkami, co mi się przydarzyło. Każdy z was zrozumie, że zachowanie się pana Grzeszczeszyna było nietyle podłe ile idjotyczne. Trochę mi przeszkodzono, kiedy chciałem strzelić do niego, a także sam nieco się opanowałem. Faktem jest, że chciałem strzelić i mogę o tem powiadomić naj-