Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/285

Ta strona została uwierzytelniona.

bliższy posterunek policji. To już jest załatwione. Ale powiedzcie mi, czy według was, powinienem sprawić lanie tej pokrace, czy też nie? Jakby któryś z was uczynił?
— Kiedy panie, przecież to jest przygłup... Najlepiej go zostawić w spokoju — odezwał się starszy Sawczuk.
— A ja bi go zbił... to męźcizna... to buro — wtrącił szwagier Sawczuków.
W tej chwili zdarzyła się najmniej spodziewana i właściwie przykra scena. Grzeszczeszyn zaczął mówić ze swego miejsca przy ogniu jakimś skamlącym głosem:
— Panie kochany... obaj jesteśmy Polacy na obczyźnie... w takiej pustyni... Daruj mi pan... jam nerwowy, a jeszcze ta droga mnie dobiła... Roześmiałem się, ale wierzaj mi pan, że niezdrowo... Tak śmiesznie tam się pan gramolił... Pan jest dobry chłop...... ja pana lubię i szanuję, a że czasem w drodze... jak tak się ciągle jest ze sobą... Przecież ja wiem, że nie strzeliłby pan do mnie... Napij się pan szimaronu... niedaleko już Londrina... Zapomnijmy o tem!
Właściwie tem odezwaniem całą sprawę wyczerpał. Mimowoli przysiadłem przy najbliższym ogniu i chwyciłem kuję z szimaronem. Nikt się już w tej sprawie nie odezwał, zresztą ludzie byli półprzytomni ze zmęczenia i zaraz po kolacji podnieśli się od ognisk. Wlazłem razem ze wszystkimi do brudnej i pustej szopy, otuliłem się wilgotną kapą i położyłem się w kącie. Usnąłem momentalnie.
Słoneczny ranek sprawił, że całe wczorajsze piekiełko wydało mi się niedobrym snem. Coprawda, podczas siodłania konia (a zauważyłem, że podczas tej czynności myślę intensywnie i realnie) przeszła mi przez głowę przykra świadomość, że to wczorajsze zdarzenie stało się ciemną kartą mojego życia. Ale kiedy sobie uprzytomniłem, że to wszystko działo się w przeciągu kilkunastu sekund i pod wpływem szoku nerwowego, wówczas darowałem sobie połowę winy, a drugą połowę