skupować... takie już masz we krwi umiłowanie do ziemi, żebyś ją przepuszczał przez kiszki, jak głista jaka! A ta jest przyczyna, żeś się najpierw w tej pańszczyźnianej Polsce za gruntem wygłodził, a potem, jakeś już wolny był, to ci wiecznie go było brak, tylkożeś zawsze na cudzym tyrał. I dopiero tutaj odegrywasz się chłopie, i pracowicie żyjesz sobie jak wolny człowiek, a nie jak jakie zwierzę...
— Ano zobaczem jak to tam będzie na tej Londrinie... może jeszcze wrócimy na stare i wy Bełciku, po próżnicy gadacie! — wtrącił któryś z chłopów.
Stary uśmiechnął się drwiąco i chytremi ślepiami zerknął w moją stronę porozumiewawczo. Tak, to prawda, że go tam bardzo nie zrozumieli. Nie podtrzymali tej rozmowy, ziewali, skłonni do milczenia. Nieopodal w krzakach odezwało się nagle wyraźne szczekanie, podniosłem się i odszedłem parę kroków, nasłuchując. Przy ogniu ktoś zakasłał, a Bełcik zawołał:
— Siadajże pan, bo bez te pańskie opuszczone miejsce wiater wpadł i dymem oczy ludziom zasypał... Czego pan tam nasłuchuje?
— Słucham skąd te psy, bo przecież chałupa jest w innej stronie!
— Jakie to tam psy... Żaby se szczekają! Siadajcie — panie — to opowiem, jakie ja miałem z żabami tarapaty.
Zająłem swoje miejsce przy ogniu, a Bełcik zaczął mówić:
— Mnie kaczęta bardzo ginęły. Tom podpatrzył, że je — ścierwie jedne, — żaby za łapki wciągają pod wodę jak pływają. Takem sobie myślał jakby je tu wymarnować. Tylko gdzieś mi się chowały ciągle. Przyszła pora zimowa, a miałem ule z pszczołami. Kiedyś przychodzę koło pasieki, aż tu patrzę zza krzaków, żaba jak kapelusz, wspina się do dziury w ulu, puka łapą, i rozdziawia paszczę, a głupie pszczoły sznureczkiem wpadają jej do gardła. Zarazem do niej przypadł, ale mi wpadła w gęstwę. Dawno już się głowiłem, że mi tak
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/292
Ta strona została uwierzytelniona.