kę w palcach. Sawczukowie demonstrowali mu konie, jeżdżąc po małym placyku. Po chwili obok Niemca przystanęło jeszcze kilku kupców i rozpoczął się handel, zaglądanie koniom w zęby, jazda na nich. Bury z kalgierami drzemały ze zwieszonemi łbami przy płocie, podkreślając upalny charakter ospałości tego południa. Koło wendy przejechały dwie blondynki na koniach, w angielskich siodłach i w korkowych hełmach, w butach z cholewami i sportowych koszulach z krótkiemi rękawami. Te dwie białe amazonki obudziły niejako moje poczucie przynależności do europejskości i zaraz począłem rozmawiać z czysto ubraną Niemką zza lady. Krótko poinformowała mnie, że stąd do Londriny jest szesnaście kilometrów, i że niedługo powinien jechać w tamtą stronę samochód. Nova Danzig jest młodą kolonją niemiecką, ma zaledwie dwa lata. Z uznaniem pokiwała głową, kiedy jej powiedziałem jaką drogą przyjechałem tutaj. Z pewną satysfakcją przyjąłem, że nie pytała dlaczego nie przyjechałem koleją, tylko tłukłem się przez dżunglę. Zimne piwo w to upalne południe nieco mnie rozmarzyło. A więc wystarczy tylko wsiąść w samochód i za pół godziny będę w Londrinie! Cudne!
Tymczasem Sawczukowie sprzedali kilka koni i razem z Niemcem weszli do wendy i odrazu zaczęły krążyć kolejki z kaszasą. Przepiłem kilka razy, poczem Bełcik zaproponował mi abym pojechał z nim i jeszcze z kilkoma do ich działek, odległych o dwa kilometry. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Okazało się, że na działce Bełcika gospodarowali już dwaj jego synowie, i że stary przyjechał tu, aby dokupić jeszcze więcej ziemi. Prymitywność szałasu, porozwalane garnki i popielisko wskazywały na niełatwe życie młodych ludzi i brak kobiecej ręki. Byli to dwaj ogorzali mężczyźni, wymordowani karczowaniem puszczy, ale weseli. Popiliśmy trochę szimaronu, poczem życząc sobie nawzajem wiele dobrego pożegnałem się z nimi z gorącem poklepaniem po plecach. Jakby na zakończenie,
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/297
Ta strona została uwierzytelniona.