Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

Cambarâ wynająłem prywatny samochód do spółki z wąsatym mulatem. Po godzinie jazdy ukazało się zdaleka białawe, matowo drzemiące miasteczko Jacarézinho. Miało ono w sobie specyficzny charakter tropikalnej senności, ulice były prawie opustoszałe, domy tajemniczo pozamykane, drzemiące za zielonemi wenecjanami. Auto stanęło przed domem z napisem „Hotel Paulista“. Rozczochrany i jakby zdziwiony moim przyjazdem chłopak, wyniósł mój worek do czegoś w rodzaju hallu, poczem powiadomił mnie, że patron zaraz się zjawi. Oparłem się o stół opięty zielonem suknem i wsłuchałem się w stężałą ciszę tego domu. Na progu stanął człowiek z miną, jakby poczynił jakiś doniosły wynalazek. Był tęgi, wysoki i szpakowaty, z rozpiętą kamizelką na jadowicie czerwonej koszuli. Teatralnym gestem dłoni wskazał mi samobójczy pokoik z wąskiem przejściem koło łóżka, poczem oddalił się cichutko, jakby bojąc się kogoś obudzić. Pobiegłem za nim na palcach i zasugerowany jego zachowaniem, spytałem szeptem, kiedy odchodzi pociąg do Kurytyby?
— Prawdopodobnie nigdy, caro amigo... nigdy!
— Dlaczego pan żartuje... przecież pytam wyraźnie... Pociąg... kiedy odjeżdża pociąg?
— Nigdy, a może kiedyś! W całym stanie Saô Paulo jest strajk... W Brazylji dawno już nie było rewolucji... Przyjechał pan ostatnim pociągiem z Jatahy do Cambarâ. Si senhor!
Ociekał lenistwem, ale zdawał się być nieco poruszony na wesoło mojem przerażeniem. Wsadził palce w kieszenie kamizelki, unosił się na palcach i przyglądał mi się z sympatycznie ironiczną miną.
Wytarłem chusteczką spoconą z wrażenia twarz, i jak po wielkim bólu, przeszedłem do pokoju z przyłożoną chusteczką do czoła. Przedewszystkiem położyłem się na łóżku i już wkrótce opanowała mnie całkowita rezygnacja. To nic, że mam przy sobie tylko osiemdziesiąt milów! I to także głupstwo, że mia-