Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/305

Ta strona została uwierzytelniona.

— Odeśle mi pan, co?
— Być może, że mi wystarczy... strajk może się lada dzień skończyć... ale jeśli mi nie wystarczy, to zaraz po przyjeździe do Kurytyby odeślę panu.
— Tak, tak... niech pan odeśle!
Jasne jest, że pojął moją sytuację i nie chciało mu się o tem mówić. Poszedł do jadalni.
Kolacja składała się z wielu dań. Kiedy po zupie, zimnej przekąsce i rybie, Ferronato podszedł do mnie z półmiskiem makaronu, powiedziałem mu, że mam dość. Wtedy wyprostował się, uniósł półmisek dogóry i powiedział do wszystkich:
— Seniores! On ma dość! On nie chce jeść znakomitego makaronu z kuchni Giuseppe Ferronato! Co wy na to powiecie?
Goście przy stolikach zaczęli się śmiać i ktoś się odezwał:
— I ja też nie będę jadł makaronu... drogi Ferronato... za dobrze nas karmicie!
Giuseppe odszedł ode mnie, mrucząc: — Niesłychane, niesłychane!
I tak zaczęły się wlec upalne, pełne przymusowego lenistwa, spania i obżarstwa dni mego pobytu w hotelu Giuseppe Ferronato w Jacarézinho. Po nocach źle sypiałem, cięty niemiłosiernie przez moskity. Ranki spędzałem w hallu na pisaniu wspomnień z podróży. Często, kiedy siedziałem zamyślony nad papierem, stawał cichutko w progu Ferronato, przytykał palce do czoła i z krzykiem doskakiwał do mnie. Straszył mnie, a potem się śmiał. Po obiedzie, od dwunastej do piątej, upał powalał mnie na łóżko. Skoro się nieco ochładzało, piłem kawę i wychodziłem przed hotel. Wdawałem się w długie gawędy z moim żartobliwym przyjacielem. Był Włochem i kochał Garibaldiego. Miał mi za złe, że nie znałem Włoch. Ucieszył się bardzo, kiedy mu powiedziałem, że czytałem Carducciego w tłumaczeniu na język polski. Nie był głupi i straszliwie się nudził. Czasem znów siedzieliśmy obok siebie godzinami w milczeniu.