Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/306

Ta strona została uwierzytelniona.

Na chodniku mijała nas dziewczyna. Ferronato otrząsnął się z drzemki i mówił do dziewczyny, naprzykład:
— He, mała! Zatrzymaj się... skąd masz takie śliczne piersi?
Albo:
— Odwróć się... pokaż oczy.. Acha! Już wiem dokąd idziesz... Pozwól się chłopcu pocałować... unikniesz dziecka!
Giuseppe Feronato lekceważył Brazylijczyków, a ci starali mu się przypodobać. Kpił ze swoich gości nagłos. Zauważyłem, że dziewczęta omijają go, kiedy siedzi na krześle przed swym hotelem. Opowiedział mi wszystkie plotki z całego Jacarézinho. Nie wychodząc prawie z hotelu, wiedziałem jak się któryś z przechodniów nazywa i czem się specjalnie wyróżnia. Giuseppe Ferronato opowiedział mi o bogatym Polaku, właścicielu połowy ulicy domów w Jacarézinho oraz czterdziestu tysięcy drzewek kawowych, niejakim Estanislau Cretti, ale odradził mi go odwiedzić, bo ten człowiek głośno wstydzi się swego pochodzenia i kiedyś Giuseppe Ferronato zwymyślał go za to na jakiemś zebraniu kupców. Powinienem był wprawdzie pójść i sprawdzić, ale wierzyłem poczciwemu Włochowi i nie poszedłem. Nie poszedłem także do dwu rodzin żydowskich z Polski, właścicieli sklepów galanteryjnych. Kiedyś Giuseppe Ferronato zaczepił jakąś dziewczynę i przedstawił mnie jej, tłumacząc, że jestem świeżo z Polski. Podała mi rękę z wyraźną niechęcią i próbowała mówić po portugalsku. Odszedłem od niej. Wszelka myśl przejmowała mnie niechęcią. Byłem apatyczny i wyczerpany nerwowo, a właściwie to niemal chory z nudów. Wieczorami próbowałem chodzić po mieście, ale denerwowały mnie rozchichotane dziewczęta i mężczyźni w pyjajamach. W dzień miasto było tak ospałe, że aż przejmowało męką. Często w białej i upalnej ciszy piały koguty. Były to straszne dni.
Po dziesięciu dniach, wczesnym rankiem chłopiec hotelowy począł dobijać się do mego pokoju, a kiedy mu otworzyłem