drzwi, powiadomił mnie, że za dwie godziny odchodzi pociąg do Kurytyby. Z radości musiałem się położyć na chwilę.
Wyjechałem jako dłużnik kochanego pana Giuseppe Ferronato w sumie stu milreisów. Wczesnym rankiem następnego dnia wysłałem mu te pieniądze telegraficznie z zapewnieniem długotrwałej pamięci. Popołudniu spotkałem się z konsulem polskim w Kuryrybie. Powiedział mi na wstępie:
— Przed czterema dniami wyjechał stąd ksiądz Kiełta z Hervalzinho. Przyjechał specjalnie w związku z pańskim pobytem w interiorze. Podobno nawyprawiał pan tam niesłychanych historyj?...
Drobna informacja dla Brazyljan pochodzenia polskiego zamieszkujących stolicę stanu Parana, Kurytybę. Nie sądźcie z zakończenia książki, że unikam oddania życia kurytybskiego. Jest mojem ambitnem zamierzeniem przedstawić was wiernie i na innem miejscu poświęcę wam wiele wysiłku. Nie mówcie też: „Korzystał z gościnności wielu osób a potem je opisał, ładnie to tak?!“ — „Co on powiada, że pociąg przyjeżdża o siódmej, kiedy przyjeżdża o siódmej piętnaście“ — „Przecież tam niema, w tem miejscu nie rośnie palma!“ — „Skąd on widział bawełnę w Baradarei?“
Pamiętajcie, że to nieszlachetnie chcieć przekupić pisarza talerzem zupy albo kieliszkiem pomarańczowego wina. Dobrze, pociąg przyjeżdża o siódmej piętnaście, palma rośnie o pięć metrów dalej, na lewo. Ale bawełnę w Baradarei widziałem, uspokójcie się!