Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

Rano wstałem z energją; myjąc się, podśpiewywałem sobie jak stary kawaler. Pogody nie było, za oknami ciekło jeszcze z nieba. Zdołu, spod podłogi dochodził mnie energiczny, kobiecy głos. Czasem słyszałem portugalskie słowa. Grzeszczeszyn spał nawznak, a może i nie spał, bo choć oczy miał zamknięte, mina jego była błoga, jakby wsłuchana w coś — marząca. Schodząc nadół, wypadało mi przejść przez salę szkolną z dzieciakami w ławkach wpatrzonemi w tablicę. Przy tablicy stała bardzo ładna panna, brunetka w białym, lekarskim płaszczu. Rysowała coś na tablicy i objaśniała w języku portugalskim. Skłoniłem się i poszedłem do kuchni, przywitałem się z panią Marjankowską i zapytałem, kto jest ta panna. Wyjaśniła mi, że to nauczycielka, Brazyljanka pochodzenia polskiego. W każdej polskiej szkole musi być wykładowca w języku portugalskim. Pijąc kawę wspomniałem o wczorajszym, wesołym wieczorze, pogawędziliśmy trochę o pogodzie, powiedziałem kilka słów na temat kłopotu, jaki im sprawiamy sobą, otrzymałem zapewnienie, że na tej pustce jest to raczej dla nich tylko przyjemność, poczem wyszedłem przed dom, ale zaraz przejęła mnie wilgotna mgła, więc stanąłem w drzwiach i paląc papierosa, z rękami w kieszeniach przewałkoniłem tak z dziesięć minut. Znów mnie ogarnęła nuda, przeszedłem przez salę, zerknąłem w stronę nauczycielki, powtórzyłem sobie jeszcze raz w myślach, że jest ładna, i przemierzywszy trzeszczące schody, wszedłem do pokoju. Grzeszczeszyn jeszcze leżał, palił papierosa, a na mój widok poruszył się w łóżku kokieteryjnie, wstydliwie. Powiedziałem mu dzieńdobry, posterczałem trochę w oknie, bo Grzeszczeszyn zaraz odezwał się do mnie tonem kapryśnej wymówki:
— Zamknij pan okno, bo przecież zimno, Jezusmarja!
Usiadłem na swojem łóżku i zacząłem przewracać kartki geografji portugalskiej, którą wiozłem ze sobą. Nadole brzmia-