Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

ły powolne i mocne słowa dziewczyny. Grzeszczeszyn uniósł na łóżku i powiedział:
— Panie, niech pan zejdzie nadół i powie tej nauczycielce co tam uczy, żeby tu do mnie przyszła, niech pan powie, że do Grzeszczeszyna, to ona już będzie wiedziała. Niech przerwie lekcje. A pan niech tu nie wchodzi z pół godziny, niech pan połazi trochę po mieście...
Odłożyłem książkę na bok, wstałem i podszedłem wolno do łóżka Grzeszczeszyna. Z początku uśmiechał się z wysuniętym językiem, ale na widok mojej miny, posunął się do ściany, podciągnął kołdrę pod szyję i wyszeptał:
— No co...
Zatrzymałem się nad nim i chwilę patrzyłem jak na robaka. Widziałem, że zbladł i nerwowo wpatrywał się we mnie. Powiedział cicho:
— Ojej, jaki pan dziwny, co panu szkodzi...
Przecież nie będę go bił, bo jakże bić takie paskudztwo. Odwróciłem się w milczeniu i poszedłem ku drzwiom. Dogoniły mnie słowa:
— Powiedz jej pan, powiedz! nie bądź pan ten co ryje...
Kiedy przechodziłem obok niej po raz trzeci, spojrzała na mnie dość ostro i zaraz odwróciła się. Mruknąłem po portugalsku coś w rodzaju przeproszenia. Do obiadu włóczyłem się w pobliżu domu z obrzydliwem samopoczuciem, w czasie jedzenia wyraziłem zniecierpliwienie w związku z przymusowym postojem tutaj. Marjankowski odpowiedział mi, że w Brazylji używa się ciągle słowa „paciencia“ — „cierpliwości“! Jakoś mnie uspokoili, ględziło się o tem i owem, w pewnej chwili weszła znajoma mi od rana nauczycielka, przywitała się z nami wesoło, do mnie powiedziała: „A, to pan tak ciągle w tę i nazad“... Grzeszczeszyn zaczął się jej przypominać, że byli razem na kursach w Kurytybie. Nie pamięta go, nie może go sobie przypomnieć. Odwołała nabok Marjankow-