Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

chę cukierków. Tylko podziel się ze wszystkimi“. Dziewczynka poczęła dzielić cukierki, rodzeństwo poszturchiwało ją i kpiło. Wszyscy czuliśmy się sztucznie, przypływy dymu gryzły w oczy, nie było o czem mówić, byliśmy pomęczeni. Staruszka coś tam sobie osobno uwarzyła przy ogniu, z półeczki w wzięła łyżkę i jadła samotnie, powoli. Trzy duże, dorosłe dziewczyny w przyciasnych sukienkach ssały cukierki, czasem coś szeptały sobie, chichocąc. Jonczyn coraz śmielej zaczął nas wypytywać dokąd i poco jedziemy. Żywo rozprawiał z nim Grzeszczeszyn, zaczepiał dziewczęta, był niepożyty. Staruszka umyła swoje naczynia i powiedziała:
— A tam w Polsce to ponoć zliwa była okropna... Boże, Boże... siła narodu się namarnowało? Ponoć cmentarze zmyło, groby spłukało, że aż umarłe prądy niosły, i truchły i wszelki sprzęt mogilny... Ot, i kara spadła na tamtych nieszczęśników... Boże mój, Boże!
Skuliła się żałośnie pijąc szimaron, tkwiła posępnie i nieruchomo w czerwieni buzującego ognia. Grzeszczeszyn cośniecoś jeszcze jej dopowiedział, podniósł grozę nieszczęścia. Jonczyn powiedział, że jeździli po kolonjach i składki zbierali na powodzian. Mówili jeszcze długo o tem, aż Jonczynowa zawołała nas do drugiej chałupy, na kolację. W czystej, obszernej izbie, pełnej obrazków świętych na ścianach; z wysoko posłanemi, brzuchatemi łóżkami, podała nam smażoną kiełbasę, gotowany fiżon, chleb razowy i butelkę z wódką. Jedliśmy we trzech z Jonczynem. Później zaprowadzono nas do osobnego pokoju, gdzie na podłodze przygotowano nam posłanie ze słomy nakrytej prześcieradłami. Wyciągnąłem się jaknajdalej od Grzeszczeszyna. Czuć go było grzybem jakimś czy koprem.
Koło szóstej rano wstałem i wyszedłem na dwór. Mgły się powłóczyły tu i ówdzie, powietrze było parne, piały koguty, ranek był cichy i smutny jak w Polsce na wsi w niepogodne