krzewy, nad krzewami niebo z rzadkiemi chmurami. Dzionek był bezsłoneczny, ale jasny jakiś, białawy. przez kilka minut w milczeniu przyglądałem się czynnościom Grzeszczeszyna. Właśnie zajął się inną pupilką, chciał nawet zapuścić się dalej, lecz wpadł nogą aż po kolana w zielonkawą maź i trwał teraz w dziwacznej koślawiźnie, zabrnął widać jakoś, bo zaczął popiskiwać, nie mogąc się jednak zdobyć na okrzyk o pomoc. Schodziłem właśnie po schodach z rękami w kieszeniach, pogwizdując sobie pewną smutną, polską melodję, kiedy mnie zobaczył i całą rzecz swoją począł traktować na wesoło:
— A tom się dostał, powiedz-no pan tylko... Ugrzązłem. Ale ładne sztuki, co?
— Pś, tak sobie. Nie wie pan, jakby tu wody do mycia dostać? — odpowiedziałem. Wiedziałem, że znajdował się w rozpaczliwem położeniu, bo mała kładeczka usunęła mu się spod lewej nogi i brnął dalej. Tylko ambicja wstrzymywała go od krzyku. Wreszcie wyjąkał:
— A możebyś mi pan jako pomógł, bo tu psia...
I w tym momencie zatrzepotał rękami i legł obok swej ulubienicy. Świnie widać nie lubią, gdy ludzie chcą się wylegiwać w błocie razem z niemi, bo za ogrodzeniem wszczęło się istne piekło, przed oczami migać mi zaczęły szare cielska, podniósł się kwik wściekły, bryzgi błota ulatywały wgórę jak z jakiego wulkanu, zrobiła się taka kotłowanina, że wprost rozeznać nie mogłem, gdzie ten człowiek się znajduje. Z kuchni wybiegły dwie tęgie dziewuchy i jak spłoszone kury zaczęły biegać wkółko, nie wiedząc co począć. Ale zaraz rwetes ucichł, trzoda zbiła się w kącie chlewu, i fukając gniewnie, patrzyła na punkt, gdzie coś się poruszało. Wybiegł ze sklepu syn wdowy a za nim sama wdowa. Zaczęli szukać wideł albo drąga. Akurat poginęły takie rzeczy w obejściu i wkońcu kabokle wynaleźli gałąź i zaczęli koniec jej podawać nieszczęsnemu, Ta gałąź okazała się za krótka. Patrząc na to, rozmyślałem, jak z błahego
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.