zieleni zagroda kolonisty; było to maleńkie, z niteczkami ścieżek, wydeptane przez człowieka miejsce. Zresztą były to przeważnie polskie osiedla. Zaczęły się też coraz częściej pokazywać chałupy, wkońcu już cała wieś jakby, z rzadkiemi domostwami po obu stronach drogi.
Chłop, mijając nas, rzucił z fury pozdrowienie po polsku, widać poznał w nas rodaków. Grzeszczeszyn znów ocknął się i wreszcie polecił zatrzymać się przed jakąś szopą, z szybami posklejanemi papierem, słowem wietrznem jakiemś i posępnem domostwem. Pół do ściany, pół do furtki przybity był napis po portugalsku, że jest to szkoła publiczna. Na turkot wozu wylazł z chałupy jakiś człowiek „leśny“, boso i ze zmierzwioną wiechą kudłów, w połatanych portkach na pasku i bardzo brudnej koszuli. Ukłonił się nisko i jakby z abnegacją. Grzeszczeszyn zaczął z nim rozmawiać, bijąc się patykiem po cholewie. Zlazłem i ja z wozu i we trzech weszliśmy do środka. W izbie stało kilka ławek z pulpitami i tablica z wyrysowaną kredą gębą i napisem: tratatata. Nędznie odziany człowiek przedstawił się nam jako nauczyciel i kierownik szkoły. Usiedliśmy w przyciasnych trochę ławkach. Grzeszczeszyn wyjął notatnik, plasnął nim energicznie o pulpit i począł wypytywać stojącego przed nami nauczyciela:
— Ile jest dzieci w szkole, dlaczego nie zamiecione i kiedy się odbywają lekcje?
Nauczyciel zaczął coś mówić, ale ja mu przerwałem; poprosiłem, żeby usiadł i możliwie grzecznie zapytałem, jak się nazywa i jak dawno tu jest? Usiadł w ławce stylu tak, że się trzeba było do niego wykręcić i odpowiedział, że się nazywa Kędzierski, że jest tu dwa lata, ale żyje trochę z tego co uprawi, bo dzieci jest tylko osiemnaście, z tego nie wszystkie przychodzą, także i nie wszyscy rodzice płacą tego mila od dziecka, że wogóle szkoła jest jakby trochę zamknięta; dawniej to było lepiej, ale od czasu jak chłopi podzielili się na partje, a misjo-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.