Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

narz Kiełta zaczął ich buntować, to się mało uczy i rzadko który dzieciak przyjdzie. Z Kurytyby żadnej zapomogi mu nie dają, chłopi gadają, że źle uczy, co prawda to i sam wiele nie umie, trochę tylko czytać i pisać. Chciałby pojechać na kursy nauczycielskie do Kurytyby trochę się poduczyć, ale faktycznie to i nawet butów nie posiada. Był taki jakiś zapiekły w swej nędzy, że nawet nie znać było skargi w tem, co mówi. Tak więc dzieci tutejsze uczyć to się nie uczą, bo rodzice ogromnie się żrą między sobą, w zeszłym tygodniu na zebraniu towarzystwa, to się nawet postrzelali, a wszystko przez tego misjonarza Kiełtę, misjonarza, co jeździ na koniu i buntuje. Ano, chce, aby mu się ludzie opłacali za pogrzeby, śluby i chrzciny, a oni się wzbraniają.
— A i wy pewnie też z misjonarzem wojujecie! — wkrzyknął Grzeszczeszyn gniewnie.
— Wojować, to ja z nim nie wojuję, tylko wydaje mi się, że bardziej on na wendziarza się nadaje, niż na księdza. Ogromnie lubi pieniądze. Baby za nimby w piekło poszły, bo przemawia do nich na gołem powietrzu, a ładny jest, blondynek, to i baby w bek, i dalej go węzeł rozsupływać i ofiary to na to, a to na tamto. Do szkoły to tu nawet nie zaszedł, choć przejeżdżał nieraz. A wtedy chodziło dzieci ze czterdzieści. Ano chce jakąś tam inną szkołę po swojej myśli, przy kościele. Jak tam sobie kombinuje, to jego sprawa, tylko, że jako misjonarz, nie powinien mieć w sobie takiej niekatolickiej złości i zajść chociaż, odwiedzić tę szkołę, jakaby ona nie była.
— Ano, dlategoż tak się wam i dzieje marnie, że z djabłem trzymacie! — rzucił Grzeszczeszyn na odchodnem.
Ponieważ mroczniało już na świecie, podszedłem do Radomińskiego i zapytałem, gdzie będziemy nocować? Odpowiedział, że o jakie dwa kilometry stąd, u wendziarza. Nauczyciel dorzucił, że zna tego wendziarza, Seniuk się nazywa. Odpowiedziałem mu, żeby przyszedł tam później, to jeszcze trochę pogadamy.