Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

na piersiach (pieszo naokoło... ), brodę wtulił w rozwarte palce lewej dłoni, cały wsłuchany, z miną surową i neutralną, prawą ręką notował co chwila w swym pokaźnym notesie. Kiedy już cała treść się wyczerpała, a zaczęły się komentarze, wówczas klapnął notesem, wstał i w drodze ku oknu powiedział dobitnie:
— To się załatwi doraźnie jutro i z pewnością u delegata policji, a pan ze mną pojedzie!
To ja miałem z nim pojechać, bo w moją stronę był skierowany jego palec. Ha, trudno.
— A co pan tam możesz załatwić, jeszcze pan co oberwie od delegata, boć to przecie przyjaciel tamtych — powiedział Seniuk tonem człowieka znającego stosunki tutejsze.
Grzeszczeszyn odwrócił głowę w jego stronę, „szarpnął się“ głęboko papierosem i pokiwał tą odwróconą głową. Seniuk wstał, poprawił kopcącą lampę i zaczął pomagać żonie w nakrywaniu stołu. Zasiedliśmy do tłustej i obfitej kolacji, przy butli z nalewką kaszasy na jakichś mocnych ziołach, humory się trochę poprawiły, rozmowa zeszła na drobne opowiadania z tutejszego życia.
Seniuk stał pod ścianą, nieco oddalony od stołu, z rękami do tyłu, zapatrzony w swoje buty. Rosły, brodaty, rzucał ponury cień na posmużoną żółtawemi refleksami podłogę. Żona stała w drzwiach kuchni i uważała czy nie trzeba dopełnić półmisków. Kędzierski jako gość częsty, jadł delikatnie i niewiele, odsunięty o jakie pół metra od stołu. Właśnie do niego Seniuk zaczął mówić, jakby porozumiewawczo a jednocześnie informacyjnie dla nas.
— Właśnie niedawno, bo zeszłej niedzieli zebrało się trochę ludzi przed szkołą i gadając o byle czem, przeszli na to, który kraj ma jaką chorągiew. Aż tu Ukrainiec Pałakić jak nie wykrzyknie: — „A Polaki to nie mają teraz nijakiej bandery“! Poruszyło to chłopów okropnie, i dopiero jeden, Kotus, powiada: