Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/114

Ta strona została uwierzytelniona.

ratową torbę, którą zwykle używam do podróży, włożysz mi nieco nabiału i chleba, przytem boczek nie zawadzi. — Wszak trudno — na Boga — tłuc się całą godzinę w pociągu i nie mieć coś przegryźć. — Racz wykonać — Kaciu — te drobne polecenia i podaj mi kawę do gabinetu. — Uh! — na Boga — sen mię morzy, — do kanapki podaj mi tę kawę, złotko, zazwyczaj — zauważyłem, sypiam po kawie lżej i czujniej, cóż to za obiad był tak znakomity, na Boga! — a obudź mię Kaciu, o 4‑ej, — dwie godziny snu pokrzepią mnie niewątpliwie.
Co miesiąc, w oznaczonym terminie, pan Ceres jeździł do miasta, celem podjęcia niewielkiej sumy. Była to renta dożywotnia; rentę tę otrzymywał pan Ceres o godzinie 5‑ej i tego samego dnia wieczorem wracał do domu. I dziś więc pan Ceres gotował się do podróży. — Włożył spodnie w paski i żakiet, — czarnym krawatem w białe grochy przyozdobił śnieżny gors koszuli, wyczyścił binokle i na głowie umieścił okrągły tabaczkowy kapelusz. Wychodził właśnie z tomem pod pachą lewej ręki i w tejże ręce trzymając ceratową torbę z żywnością, w prawej zaś parasol, gdy Kacia zapytała.
— A poco pan bierze parasol? — Słońce świeci, a taki parasol może pan gdzieś zgubić po drodze.
— Cóż z tego — na Boga, — że teraz słońce świeci, wieczorem nie będzie świeciło, a miasto — że tak powiem — lubi sobie urządzać kpiny z prze-