sze piękne, melodyjne piosenki. — Czy to tak rzadko się zdarza, że kilku z nas musi o świcie wynosić na górę ich wymęczone śpiewem, osłabione Cyllem, ciała. Ty jesteś poetą i żyjesz zdala od nas, nie wiesz więc o niczem. Dlatego to do ciebie przysyłają starcy zazwyczaj swoich posłów, będąc pewni, że ich nie zdradzisz. — Posłuchaj teraz co ci powiem: dzisiaj wieczorem zacznie się noc u muzyka Tonpili’ego, przyjdę po ciebie wieczorem i zaprowadzę cię tam, — ułożymy się pod drzewem jarzębiny i zobaczysz wszystko. — A teraz idę karmić gołębie, — zatem do wieczora.
∗
∗ ∗ |
Musieli schodzić ostrożnie, ponieważ było już ciemno, a błyszczące robaczki słabe dawały oświetlenie. Szałas poety Pireley’a mieści się na szczycie starego buku i ostre sęki mogły poranić im uda. Po krótkim czasie byli u celu. Na wielkiej polanie było już jasno, ponieważ księżyc przed chwilą ogarnął ją swojemi promieniami; — kilkudziesięciu młodzieńców leżało na środku polany i stroiło instrumenty. Na małych, drewnianych kozłach ustawione były wydrążone pnie drzew, w których mienił się w poświacie księżyca, słodki, ponsowy Cyll. Muzyk Tonpili stał nieopodal zamyślony, oparłszy ramię o wielką złotą harfę. Wszyscy czekali na starców. Bazyll i Pireley leżeli obok siebie, gryząc źdźbła trawy. Wkrótce jednak wyłoniły się z krzaków dwie małe, zgarbione postacie;