Poeta Karaif ułożył ciało swe na szerokim tapczanie i oparłszy głowę swoją o dwa śpiące, sjamskie koty, — zawołał donośnie na sługi; gdy się zjawili dwaj różowoocy albinosi, Karaif odezwał się do nich: — Słońce dzisiaj przesadziło w swem miłowaniu ziemi i upał jest niebywały; przeto — mimo, że brałem kąpiel przed chwilą, przynieście mi misę, zimną wodą do połowy napełnioną, abym mógł w niej — leżąc — nogi mieć zanurzone. Następnie przywołajcie pisarza mego, Pimonę; niechaj zabierze ze sobą sprzęt zawodu swego. No, ruszajcie się żwawo! — a misa niech będzie — ta, wiecie — w sceny lesbijskie malowana. Słudzy odeszli, a Karaif, poruszając rękoma ogony śpiących kotów, zrzucił z nóg sandały seledynowe, przymrużył oczy i począł w myśli układać rymy.
Z ogrodu, wraz z tchnieniem łagodnego wietrzyka, dobiegały uszu Karaifa brzęczenia pszczół, świegot ptaków, pobzyk muszek maleńkich i poszum drzew wysokich. Mimo wietrzyka, upał był istotnie nieznośny i co chwila gorące fale powietrza
Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/159
Ta strona została uwierzytelniona.