Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/173

Ta strona została uwierzytelniona.

Emeryt — Bartolomeo Edlahta, dogorywał. — Leżał na wąskiem, drewnianem łóżku i patrzał przygasłemi oczyma na duży palec u prawej nogi; — lewa znajdowała się pod kołdrą. Koło nogi wystającej z pod kołdry uwijał się żwawo mały, czarny kotek z białym ogonkiem; — łaskotał pazurkami stopę umierającego emeryta, oraz gryzł drobnemi ząbkami wielki palec. Bartolomeo Edlahta nie śmiał się jednak, — czuł się widać nieszczególnie.
A za — napół otwartem oknem — wrzało życie i zdrowie, jasne lato prażyło słońcem grzbiety bydła i skrzydła ptaków. Na szczycie topoli zakwiliła donośnie wilga i głos jej dobiegł do martwiejących uszu Edlahty; — w tej chwili odezwał się stary przyjaciel Bartolomea, — garbaty woźny z muzeum osobliwości — Panae, który siedział dotychczas w kącie pokoju na skórzanym zydlu, jadł gotowany bób i milczał.
— Dobrze było żyć — Edlahta, słyszże, — co? — Dobrze było... ja wiem.