Bartolomeo wyksztusił z siebie urywanym szeptem.
— Jeszcze... jeszcze... dobrze jest... żyć.
Panae jednak jakby nie zwrócił uwagi na to, co wymamrotał Edlahta, począł mówić szybko, obierając bób z łupinek i pożerając go łapczywie.
— Dobrze było. — Ja wiem że przykro jest zdychać jak się ma emeryturę i nie trzeba pracować. — Sambym nie mógł się z tem pogodzić. Hej, Bartolku! — czy pamiętasz, jaktośmy — będzie ze trzydzieści lat temu nazad — jaktośmy zalecali się razem do sióstr z Lantory, — jeździliśmy często we czwórkę łódkami po wesołej Tarte i śpiewaliśmy wzmacniające duszę piosenki, — he, he, — jak tośmy wysiadywali na przeciwnym brzegu i tam, — w krzakach, zapominaliśmy na małą godzinkę o błękicie nieba, dając go wzamian aż nadto do oglądania naszym dziewczynom, — he, he, — zdaje się, że powódź zabrała nam nasze pliszki, razem z ich gniazdkiem, tak, tak, — albo, czy to pamiętasz, jakżeś to zgrabnie wyrwał rękę temu poganiaczowi bydła, pożeraczowi śmierdzących serów, francuskiemu szczekaczowi — Merdinowi. — Hoho! — wtedy, to byłeś dziarski chłopak i ręce ci nie zwisały u ramion, jak frendzle żydowskiego cycele, — ciskałeś niezgorzej kamieniami do celu i skakałeś przez rowy jak pasikonik, — a teraz co.
Łóżko zatrzeszczało pod ciężarem obracającego się ciała i Panae mógł zobaczyć teraz twarz
Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/174
Ta strona została uwierzytelniona.