Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/183

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale to specjalnie, ale to specjalnie. Paniee, paniee, — tam pański ojciec — pamiętam — przecież go leczyłem, umarł nie tak dawno; alkoholik, kobieciarz, a matka też z sercem nie w porządku. Hę, cóżto! A pan? — Nikła budowa ciała, neurastenja, — hehehe.
Urzędnik tak się pogrążył w swych smutnych myślach, że przez pewien czas pozostawał wtyle, ale zaraz dopędził doktora mówiąc znowuż:
— Żeby ją chociaż uratować, żeby ją — żonę moją.
— No, to co! przypuśćmy, że wyżyje, to co pytam? Będzie panu latami chorowała — niedorajda skończona, hę, też pomysł. Trzeba — mój biedny panie — mieć dane fizyczne, aby utrzymać się na powierzchni tego globu. Co pan będzie miał z żony, która prócz udręk nic panu w życiu nie da?
— Oj, co pan mówi takie rzeczy, panie doktorze, niech już żyje bylejaka.
— Właśnie. Ale logik z pana, cje, cje — tak!
Mijała ich pijana grupa żydowskich korporantów. Młodzi żydzi pchali się wzajemnie w kupy śniegu i klęli brzydko — po smarkacku.
Doktór zabrzmiał:
Rozpijają się dranie. Podła rasa. Tacy też nie pożyją długo.
Szli milcząc. Doktór machał lewą ręką w takt gwizdanej melodji. Po chwili urzędnik przerwał mu: