Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/186

Ta strona została uwierzytelniona.

z nią w sześćdziesiąt sześć, na co ten zgodził się skwapliwie. Wieczorem przyglądano się dziecku, podczas gdy ono ssało pierś specjalnie na ten cel wynajętej kobiety, urzędnik marzył: zostanie tem, do czego będzie zdolny, no, tylko nie urzędnikiem. — Może poetą? — Mój Boże, jeśli nie będzie drabem o szerokiej piersi, a drobniusim mężczyzną — jak to przepowiedział doktór, to fizyczność jego w sam raz będzie nadawała się na poetę. Wiersze będzie pisał — mózg może mieć wcale tęgi, haha.
Na drugi dzień żona wstała z łóżka i odrazu rozpoczęła kłótnię z urzędnikiem o imię syna. Jeśli nie będzie miał na imię Erazm, to nie jestem sobą. Erazm, Erazm i kwita. Na to urzędnik: a może Wiliam, wiesz — takie miękkie. Erazm! — wynoś się do biura i nie zawracaj głowy, Wiliam też coś.
Urzędnikowi nic nie brakowało do szczęścia. Nie szedł, a sunął prawie po śniegu ze szczęścia. No, w biurze się zdziwią, — gdy mówiłem, że będę miał dziecko, kiwali głowami. A doktór, hę, doktór zdziwi się nadzwyczajnie.
Tłum ludzi przerwał mu jego wesołe myśli. Właśnie z bramy wynoszono olbrzymią trumnę. Ustawiono ją poważnie w karawanie, obłożono wieńcami z długiemi wstęgami, karawan ruszył, a tłum za nim. Urzędnik zbliżył się do trumny, ujął koniec wstęgi, wyciągnął ją i przeczytał czarny napis tłoczony wielkiemi literami: „Drogiemu,