Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/243

Ta strona została uwierzytelniona.

panie dziejku — filmują, tak, tak, koteczko — jak ja miałem... to jest... dwadzieścia lat temu... to, to... mnie chcieli... a jakże, do Wiednia... do takiego miasta w Austrji... wziąć — panie dziejku, — za artystę... tak... tak, ale człowiek miał pstro w głowie i co to... nie tego... nie skorzystał... a podobno dużo pieniędzy... można było zarobić.
— Juścik że dużo, kiedy mi dali za parę minut łażenia dziesięć złotych.
— Tak, tak... pstro człowiek miał w głowie... a teraz co?! — I staruszek Amilkar rzuciwszy garść strąków do kosza wyszedł przed dom, mamrocząc po drodze: — a teraz co... wiadomo... za późno.
Staruszek Amilkar poszedł na ganek, usiadł na ławce i począł się grzać na słońcu. — Nie trwało to jednak długo, bo po paru minutach z wnętrza domu wybiegła synowa z okropnym wrzaskiem: — co to, już ojciec siedzi! już, już, już, — a robota, to co, sama, sama się zrobi. — Ani trochę, ani trochę pożytku, — tak do samej śmierci będziemy karmić, — karmić i ciężko pracować! — Ojciec się nie poczuwa nic, ale to nic. Ojciec by tylko siedział, wygrzewał się i rozmyślał o swojem łajdackiem życiu. Tak, ohhojojoj!!!
Przy ostatnich słowach synowej staruszek wstał nader żywo, jakby rażony prądem elektrycznym i już zmierzał do kuchni, gdy jakiś wesoły łagodny głos zabrzmiał w powietrzu: