Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/258

Ta strona została uwierzytelniona.

podrażnił kanarka, wtykając palec między pręty klatki, umył ręce i wyszedłszy na ulicę stanął przed bramą i znowuż począł myśleć, — trwało to jednak niedługo, — wielki krytyk zawrócił na pięcie, pobiegł zpowrotem do biurka i przełożył zawartość kopert z jednej do drugiej — i zupełnie już spokojny, poszedł sobie na kefir, — po drodze jednak napotkał znanego poetę.
— Cóż tam — panie złociutki — jest tam coś nowego w literaturze, talencik jakiś nowy, he.
— Ach — wie pan — nie mogę się właściwie zorjentować, — tyle tego, tyle tego — wie pan — jest. — Mam nadzieję...
— A jakże się panu podobał mój „Meander Tęczowy“?
— Oo! — świetny, rzekłbym genjalny, — faktycznie dawno już...
— Jakto — zaryczał poeta — przecież nie dalej jak cztery dni temu zjechałeś pan to w „Kieracie Intellektu“, — nazwałeś — nazwałeś mnie pan — psiakrew! — matołem i kazałeś mi się pan — psiakrew! — puknąć w czoło. — Ej! — ja was tu...
— Panie, panie, tylko z laseczką zdaleka, — czy ja mogę wszystko pamiętać — co to — mam się tak znać na wszystkiem, daj pan spokój, — cofnę, cofnę!!


∗                ∗