Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz jest cisza absolutna. W podświadomości Emeryka formuje się zdziwienie, że Fera jeszcze nie gra — jest to przyczyną lekkiego niepokoju i mrużenia powiek. Emeryk otwiera okno. Po raz pierwszy od pięciu miesięcy do pokoju wpływa świeże powietrze; jest ono ciepłe, nieco wilgotne. Emeryk oddycha, przymrużywszy oczy — otwiera je jednak szybko: połowa okna poruszona wiatrem skrzypnęła w zawiasach. — Och, więc to nie Fera. Ozłocone słońcem szczyty drzew odcinają się od czarnych pni. Ponieważ ptaki ćwierkają zbyt głośno — Emeryk zamyka okno i siada w fotelu. Odczuwa rozchodzącą się po ciele energję; — przecież jest mężczyzną, czuje to w sobie wyraźnie. Chwilę myśli, następnie wstaje, otwiera drzwi i wychodzi na korytarz; przemyka się powoli do sąsiedniego pokoju. — Jest tu pełno w nieładzie porozrzucanych gratów. Emeryk otwiera dużą, dębową szafę; wyjmuje z niej szybko: stary, oficerski mundur, czapkę, buty i zardzewiałą szablę, — składa to wszystko na ramię — szablę bierze w rękę i wraca do siebie. — Szybko zrzuca futro, kaftan i spodnie. Ubiera się w wyszarzały, noszony ongiś przez jakiegoś kuzyna — mundur. — Musiał to być drab nielada, bo spodnie sięgają Emerykowi aż po szyję. Daje sobie jednak z tem radę, — ach, bo mężczyzną jest przecie — ma chęć nim być. Wszystko już ma na sobie: zwisa na nim ten mundur, a między łydki i cholewę możnaby włożyć małe polano; czapka opada na uszy, ale to nic —