raz... Floro.. Floryssie... we wło... we włosach... masz... wodorosty.
Początkowo cichutko, potem coraz głośniej poczyna grać Fera.
Emeryk otwiera oczy — drży z podniecenia; wstaje — ciąży mu mundur, buty, czapka — wszystko. Rozbiera się gorączkowo, odrzuca szablę ze wstrętem: — suknie, suknie włożyć jaknajprędzej — mundur precz, pod łóżko. Tak, — jak pieściwie otulają ciało suknie obszerne, jakże wygodne jest łóżko: — pieść mnie czarnowłosy djable‑olbrzymie, oot, tak — tylko nie chybocz łodzią bo, hehe... utoniemy spleceni miłosnym uściskiem.
∗
∗ ∗ |
Kwiecień począł stroić w zieleń drzewa i krzewy parku: okrył je pąkami, a ptakom włożył w gardziołka świegot wesoły. Emeryk czyta Ewangelję. — Spieczonemi od żądz wargami szepcze czytane słowa. Poprawia co chwila wielką księgę ugniatającą mu kolana — w pożółkłych kartach widzi obrazy — jakże dalekie od treści czytanej księgi.
Czyta:
...„morze zaś burzyło się pod naporem wiatru silnego. Gdy więc upłynęli prawie dwadzieścia pięć do trzydziestu stadyów, widzą Jezusa kroczącego po morzu i zbliżającego się do łodzi, — i strach ich ogarnął!“...