się w łóżku i niezwykle pięknego kształtu rękoma, odgarnęła sploty włosów za uszy. Natrętne wspomnienia zaatakowały wyobraźnię i cofnęły myśli o rok wstecz. Oto piękna willa na głównej ulicy Lantory. — Wizyty narzeczonego, Hirfela Lubocza. Trzy lub cztery razy w tygodniu odwiedzał dom jej rodziców ten piękny młodzieniec, patrzący na nią zwykle z czułym zachwytem. Jakże inny był wówczas. Spokojny, łagodny, zrównoważony. Czasem ucałował jej powieki i usta; czynił to rzadko, przytem sprawiały jej rozkosz te delikatne pieszczoty...
Drzwi otwarto energicznie i stanęła w nich niemłoda kobieta, szeroko roześmiana.
— No i co?... Cierpienie poszło w djabły, a dziecko co zostało to zostało... Obstalunkowe dziecko, proszę pani. Zaraz go pani pokażę...
Pani Miranda uniosła głowę i powiedziała:
— Zostaw mnie moja droga Lero w spokoju. Zabierz je gdzieś dalej, żebym nie słyszała płaczu i zamknij drzwi. Wogóle nie chcę nikogo widzieć.
— Proszę pani, to jest chłopak i dlatego tak ryczy, jak bawół. Dobrze, obejrzy go sobie pani później... to nie dziecko, to smok...
— Dobrze już, dobrze... zamknij drzwi.
...A potem wszystko się zmieniło. Ślub. I ta ohydna noc, co urodziła nienawiść do niego. Frak, porywczo ciśnięty w kąt zdawał się obnażyć innego Hirfela. Z poza sztywnego gorsu koszuli ukazały
Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/46
Ta strona została uwierzytelniona.