ką, nie pozostawi w tym domu nic, prócz żałosnych wspomnień i upokorzenia.
Smutno rozmyślając, pani Miranda skubała palcami brzeg kołdry. Na progu stanął Hirfel Lubocza z dzieckiem na ręku. Był zadyszany i oczy jego błyszczały radośnie. Czule patrzał na żonę. Nie miał więcej nad lat dwadzieścia pięć. W dobrze skrojonem, jasnem ubraniu, — smukły, drżący od szczęścia i wzruszenia, był piękny. Jego brwi zrośnięte u nasady nosa uniosły się teraz jak pyszne skrzydła nad uśmiechem. Na palcach, sądząc, że śpi może, podszedł i stanął u łóżka żony.
— Słuchaj, czy ty śpisz?... Popatrz, mamy syna, słowo daję.
Spojrzała na nie większą od pięści męża, główkę dziecka. Była różowa, niekształtna, z błyszczącemi jak paciorki, czarnemi, ruchliwemi oczkami. Powiedziała leniwie:
— Myślę, że teraz będzie tak, jakeśmy to omówili. Ja wracam do rodziców. Wiesz dobrze; że nie możemy być razem...
— Jakto, jeszcze teraz obstajesz przy tem? Nieznośna jesteś. A co z niem będzie?
— Zostanie u ciebie. Jest mi zupełnie obce. Lera ci je wykarmi... przestań nudzić, przecież to już dawno zostało załatwione.
— Był tak oburzony, że dziecko ujrzawszy jego minę, zakwiliło. Począł mówić szybko i głośno:
Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/48
Ta strona została uwierzytelniona.