z ulicy, doleciał sygnał automobilu lub dzwonek tramwaju. W pewnej chwili rozsypały się z pod wprawnej ręki dźwięki pianina; dochodziły one słabo do uszu pana Floppe, lecz sprawiały mu przyjemność. W sąsiedniem oknie, o piętro wyżej, zapalono światło i promienie jego wpadły do pokoju. Pan Floppe wówczas wstał i zasunął ciężkie story, poczem usiadł zpowrotem.
Teraz zrobiło się jeszcze ciszej, dźwięki pianina zmieszane z tikaniem zegara, były jak odgłos pereł spadających po marmurowych stopniach wyobraźni. Daleko na korytarzu rozległy się brutalne i ciężkie kroki, — potem trzask drzwi, — i znowuż cisza.
Panu Floppe nic teraz nie brakowało, — nic absolutnie; — było cicho, ciepło, a żołądek trawił spokojnie kąski doskonałej baraniny i jarzyn obiadu w kasynie urzędników ubezpieczeniowych.
Było cicho, — za godzinę pan Floppe spotka się z kolegami w kawiarni i będzie mówił o polityce, polisach i klauzulach; — ale teraz jest spokój.
Lecz wtem stało się coś strasznego, — coś nieprzewidzianego i coś, w co pan Floppe nie mógł uwierzyć.
Zegar przestał tikać.
Pan Floppe zpoczątku znieruchomiał, purpurowe blaski oświecały stężałą z przerażenia twarz. Początkowo błysnęła rozpaczna myśl, że ogłuchł —
Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/72
Ta strona została uwierzytelniona.