Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/78

Ta strona została uwierzytelniona.

wając muszki małe i bzykające swym oddechem nieczystym, — gniótł jednocześnie kośturem sękatym jaszczurki prążkowane, wygrzewające się na słońcu i żabki niewielkie, — zielone.
A, że celny był koniec kośtura staruszkowego, więc ginęły myszki bure i żuki buczące i krówki nakrapiane i węże i pasikoniki i motyle i nawet grzyby niewinne a bezradne.
I tak się stało, że znienawidziły staruszka wszystkie stworzenia okoliczne od turkucia­‑podjadka, do niedźwiedzia ociężałego nawet. Do tego doszło, że pszczoły ceniące życie, kąsały go, umierając momentalnie. Ale staruszek był bardzo wysuszony i żądła pszczół łamały się o kości, nie czyniąc mu bólu wcale.
Od świtu poziomkowego, aż do zmierzchu kosmatego, chodził staruszek wokół pałacu swego, mrucząc brzydko i niszcząc stworzenia. Za nim sunął się jego cień, malejąc i wydłużając się naprzemian. Gdy już cichło wszystko i słońce opuszczało ziemię senną, staruszek wracał do pałacu, patrzał chwilę na ofiary swoje, poczem kładł się na posłaniu z szyszek i igliwa, nakrywając się własnym cieniem.


∗                ∗

Przez środek wnętrza pałacu ciągnął się korytarz, rozdzielając go na dwie połowy. Po prawej stronie, w wielkiej i wilgotnej sali, leżały zielone cienie na łożach z dębowej kory. Ponieważ ani