Cson‑Ten już dawno miał na oku staruszka Blefa. Z wielu powodów. Staruszek, który nie czyścił sobie zębów niczem, nawet porzeczkami, jak to czynił Cson‑Ten, — spacerując raz po swojej ścieżce, chuchnął — nieświadomie może — w dziuplę, gdzie spał mały Cson‑Ten. Było to straszne: wszystkie robaczki drzewne pozdychały natychmiast, a Cson‑Ten stracił zupełnie na wiele, wiele dni węch. — Przytem nie mógł siadywać na gałęzi buka, bo miewał częste zawroty głowy. Ale z czasem to minęło i Cson‑Ten powrócił do zdrowia. Poza tem jednak, jęki więzionych w pałacu, budziły w nocy ptaki — zarówno młode, jak i stare; bolało to bardzo małego Cson‑Ten, bo był przyjacielem ptaków, a zwłaszcza szpaków, z któremi rozmawiał nader często. Głównym zaś powodem nienawiści Cson‑Ten do perfidnego Blefa był sam fakt więzienia biednych ciał i cieni oraz sposób traktowania ich. Cson‑Ten miał bardzo dobre serce (nie otłuszczone) i jęki więźniów zatruwały mu życie i promienie księżyca czyniły gorzkiemi. Wiele nocy przemyślał Cson‑Ten nad sposobem ukarania Blefa, aż wreszcie znalazł: — Był to okres, w którym księżyc przestał już naprawdę upijać się i kolor jego był jasny i zdrowy. W porze, kiedy ziemia zdradza słońce z księżycem, Cson‑Ten zbliżył się do pałacu Blefa z kawałkiem miodu w ręku. Wywabiwszy jednego szczura z pałacu, wdał się z nim w pogawędkę, — chwaląc jego piękny ogon i podrzucając przytem w powietrzu kawałek
Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/80
Ta strona została uwierzytelniona.