spacerować po swojej ścieżce wokół pałacu, bo jakże być na słońcu bez cienia? To samo działo się w nocy, chyba że księżyca nie było, ale on tak rzadko teraz się upijał. Szczury włóczyły się po pałacu jak strute, bo perfidny Blef poucinał im ze złości ich długie, wspaniałe ogony.
Okropne.
A daleko, w gąszczu traw, Cson‑Ten więził cień staruszka. Pilnowały go żabki i jaszczurki, udręczane tak niegdyś przez Blefa.
Wreszcie Blef doszedł do przekonania, że życie jego jest nie do zniesienia. Posłał więc dwa szczury w posły do Cson‑Ten, z zapytaniem, czego żąda za oddanie cienia.
Szczury mało nie skonały ze wstydu, gdy stanęły przed Cson‑Ten. Bo niema większej hańby dla szanującego się szczura, jak strata ogona. Po wysłuchaniu, Cson‑Ten nie dał szczurom odpowiedzi, lecz powiedział, żeby następnego dnia w południe Blef sam do niego przyszedł.
O, szczycie upokorzenia! Potężny ongiś Blef, męczyciel cieni i władca różowego pałacu — nie licząc szczurów i ich ogonów, — szedł w skwarne południe, bez cienia, do maleńkiego Chińczyka Cson‑Ten, żywiącego się Bóg wie czem. Szedł pośród traw kwietnych i pachnących, a wszelkie stworzenia i żuki i myszy uśmiechały się ironicznie.
Skończyło się panowanie naturalisty‑sadysty.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/83
Ta strona została uwierzytelniona.