świeżo odnowionym garniturze, skrzypiących lakierkach, z zaczerwienionemi powiekami i po przywitaniu usiadł w kąciku i zapalił papierosa. Sojusz przyglądał się pannie Heni; była w biodrach trochę nie w porządku, — nos wielki i krzywy, na powiece jednego oka nie miała rzęs, włosy krótko obcięte i świeżo zmoczone przylepiały się do głowy. Paznokcie brudne, lecz lśniące od lakieru, — poruszała szybko dwoma sznureczkami bladych warg, plując na krawat Sojusza. Szepleniła.
— Takie miałam powodzenie u chłopców w Świdrze, że nie mogłam się opędzić. Jeden to mnie tak pocałował, — ale dostał w pysk! Żeby pan wiedział. Ja to strasznie nie lubię, jak kto bez mego pozwolenia — żeby pan wiedział. — A teraz jak nie zdam matury, to sobie odbiorę życie, — nie zna pan jakiej trucizny?
— Amonjak!
— Uj, to piecze — nie, lepiej kwiatami się otruć — tuberozy!
— Amonjak!
— Nie, — czy pan żartuje. Mój ojciec, jak się raz upił, to mu mama dała amonjaku do powąchania, ale mnie poco?
— Amonjak pani radzę, tylko amonjak.
— Co pan zwarjował, ciągle pan jedno wkółko powtarza.
— Amonjakiem otruło się paru moich znajomych i dlatego pani radzę, jako skuteczną truciznę.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/98
Ta strona została uwierzytelniona.