Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

częła się burza, lato. Na furmankach ludzie pokurczyli się, przycichli, szeptem wspominali Annę, wyliczali jej zalety, żałowali. Wśród żałobnego nastroju wjechano do zadeszczonej osady, gdzie żydowskie dzieci babrały się w kałużach i gdzie rozlewała się atmosfera prowincjonalnego smutku. Talerze wuja Leona poruszały się na wietrze. Czesał właśnie wuja Kazia, rozpylał na jego głowie wodę kolońską. Babka Weronika monotonnym głosem opowiadała Marii o śmierci Anny, psioczyła na Kamila. Zmoknięta rodzina weszła do salonu, wszyscy szeptali żałobnie, i wytworzył się z tego jakiś niesamowity szmer, który lękiem przejął dzieci. Chłopcy skupili się w kącie, a Zbyszek objął nawet Kamila, palcami pokazywali sobie pokój, gdzie leżały zwłoki Anny.
Kiedy wszyscy się rozgrzali i osuszyli, babka Weronika przyłożyła palec do warg, pochyliła głowę, złożyła ręce i modląc się, poprowadziła rodzinę do pokoju umarłej. Matka Kamila leżała w trumnie, okryta prześcieradłem. Twarz jej była sina, bardzo brzydka, a na klatce piersiowej, tuż pod brodą, smużyły się granatowe plamy, wpadające miejcami w fiolet. Ciało psuło się najwidoczniej, cuchnęło rozkładem, razem z zapachem palących się gromnic, w pokoju panował zaduch. Trzynaście osób modliło się za duszę zmarłej, wuj Leon kończył czesać wuja Kazimierza. Rozmawiali o polityce. Kamil obserwował babkę Weronikę i zauważył, że staruszka jest tym wszystkim podniecona, jakby uradowana. W pewnej chwili wypchnęła ciotkę Lucynę do kuchni, aby zajęła się obiadem, po czym rozkrzyżowała ręce, padła plackiem przed trumną i zapłakała głośno. Wszystkie kobiety, prócz ciotki Stasi,