zawtórzyły jej. Było mroczno, żółte światło gromnic pełgało po kątach, płomienie poruszały się od oddechów. Na progu stanął zażenowany wuj Leon i godny, wypomadowany wuj Kazio. Babka Weronika głośno i płaczliwie zaintonowała modlitwę za umarłych. Kamil stał oparty o piec i patrzył na to wszystko w posępnym przygnębieniu. Co ta babka wyprawia? Przez tyle dni namodliła się chyba dość, a za życia matki oczekiwała jej śmierci z dnia na dzień. Jak można tak na zawołanie płakać, przecież najwyraźniej udaje rozpacz, raduje ją ten cały obrządek. Kamil wierzył w szczerość żalu ciotki Lucyny, ta była doprawdy zrozpaczona. Dlaczego dorośli tak udają i okłamują się wzajemnie? Przecież dla całej rodziny pogrzeb był przyjemną wycieczką na wieś. Jemu samemu nie żal jest znów tak bardzo matki, umarła i koniec, trudno, ale dlaczego ci wszyscy, którzy tak bardzo wierzą w Boga, nie szanują Jego woli i udają rozpacz, właśnie wtedy, kiedy Stwórcy podobało się Annę Kurant powołać do siebie? Życie jest pełne smutku, trzeba przymusem stwarzać w sobie radość, może to i przyjmnie usnąć sobie na zawsze. Babka mówiła o niebie, piekle i czyśćcu, może dobry Bóg przebaczy matce, że nie pojechała z ojcem do Rosji, że chodziła do Wandy, i potrzyma ją trochę w czyśćcu, a potem weźmie do siebie na górę, i matka z tej szczęśliwej wysokości patrzeć będzie na Kamila, który będzie jadł zupę kartoflaną z kartkowym chlebem i obdarty, włóczył się z ulicznikami po Powiślu. A jeśli to jest nieprawda z tym niebem, to matka nie będzie wogóle nic czuła, a to jest lepsze niż straszne nieznane z Burym czy Genią.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.