ćwiekami. W czasie tej czynności zapłakał ktoś najrzewniej, ktoś naprawdę bardzo wzruszony. To ów urzędnik, mały, pokraczny blondynek z twarzyczką jak wysuszone jabłko, zapłakał sobie. Poprzez łkanie wyrzucił kilka słów nawet, coś w rodzaju: „Boże, Boże, jakie to smutne... taki pogrzeb“. Odwrócił się do ściany i ukrył twarz w chustce. Żona jednak pociągnęła go za rękaw, ze słowami: „Idźże, idźże do dźwigania, trumnę trzeba zanieść na cmentarz, rozumiesz?“ Przed domem utworzył się dach z parasolek, w jego czerni czerwieniła się parasolka żony Franka. Wyniesiono trumnę w ten sposób, że wuj Leon i ciotka Lucyna byli na przedzie a z tyłu Franek i zapłakany urzędnik, podpierający swoją część trumny głową. Nogi dźwigających zabawnie się rozsuwały w błocie. Wuj Kazio szedł na przedzie, z rozpiętym parasolem i kapeluszem na brzuchu. Dzwon jęczał, siepał deszcz, za brudnymi szybami mieszkań i sklepów sterczały nieruchome twarze gapiów, z tyłu turkotała furka z kulkami wapna. Urzędnik psuł symetrię głów pochylonych po bokach trumny. Wleczono się w szarudze i milczeniu. Na cmentarzu stało dwóch drabów, opartych o łopaty, nad świeżo wykopanym dołem. Na dnie była woda, brudna z pianą. Draby spuścili trumnę na sznurach, i kiedy trumna chlupnęła w wodzie, zapłakał Kamil, wydało mu się bowiem straszne, że teraz właśnie przez szpary dostaje się woda, zalewa matkę i brudzi jej białą sukienkę. „Ależ ją topią!“ wykrzyknął histerycznie urzędnik, i zaraz wszyscy zaczęli płakać, a wśród tego szlochu uwijało się dwóch drabów, śpiesznie zasypywali dół, gdyż zerwał się wiatr i siekł strumieniami
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.