wody. Babka Weronika wetknęła w grób blachę z napisem, i wszyscy zaczęli szybko żegnać się i przygotowywać do powrotu. Wuj Leon przyznał się w drodze, że jest głodny, i odrazu przeszedł po wszystkich, jakby jakiś prąd, głowy uniosły się, zaczęto zachowywać się raźniej. Kobiety unosząc nieco spódnic, przeskakiwały kałuże. Tańczący Murzyni na filmach posuwali się naprzód w ten sposób, i Kamila rozśmieszyły te rodzinne postaci, śpieszące w pozornej żałobie na dobry obiad, przy którym będą mogli omówić stare i nudne plotki. Przy wejściu do domu, babka Weronika ofuknęła wuja Leona, wuj Leon bowiem gwizdał sobie wesoło, tak jakby matka Kamila urodziła się a nie umarła. Kiedy rodzina obsiadła stół, Kamil doznał wrażenia, że wiele osób nosi maski na twarzach. Tylko ciotka Lucyna i niepozorny urzędniczyna mieli szczerze wzruszone i rozżalone miny. Babka i ciotka Lucyna zastawiały stół. Wuj Kazio zdjął surdut, poprawił sobie gumy na rękawach koszuli, zdjął binokle, przetarł je i powiedział:
— To nie jest w porządku z tym pogrzebem Anki... Ksiądz nie postąpił jak należy, i wogóle... nie podoba mi się to.
— Ależ bój się Boga, Kazik, co też ty wygadujesz! Ksiądz musiał tak postąpić, ona była grzesznicą i nie skorzystała z łaski Świętego Sakramentu... On wiedział, jakie Anka wiodła życie, bo ja mu się przyznałam, ja się wyspowiadałam za nią. Ona nie mogła być pochowana na poświęcanej ziemi, wierzaj mi. — Babka Weronika pochyliła się nad synem i gorąco mu to przekładała.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.