cjalną uwagę na ich rodzinę i dlatego ją doświadczał. Gdyby Anka nie umarła, jakażby ją czekała hańba na wypadek, gdyby ją Wercman opuścił. A Zocha ma teraz pracę i po tylu latach szczęścia Bóg dał jej poznać rozkosz cierpienia. Powoli jednak babka Weronika obsunęła się z wyżyn prawd metafizycznych i przeszła do surowego realizmu. Andrzej, to łotr, wyzuty z wszystkiego, co ludzie, przesiąknięty złem, i on to winien wykolejeniu Janka...
— Bóg winien... od Boga wszystko zależy, przepraszam, że nadużywam jego... doświadcza, to winien... no nie?.. Stwarza człowieka, to co potem się przyczepia?
Słowa te wyskoczyły gdzieś z kąta jak małe szatanki. Powiedział je pijaniuteńki urzędnik. Jego główka trzęsła się jak u starca, powstał, oczy miał lekko napuchnięte od płaczu, oparł się rękami o krawędź stołu, zapyta: „No nie?“, po czym usiadł. Przez chwilę trwało milczenie. Babka Weronika powiedziała:
— Bój się Boga, Albin, jak mogłeś się tak upić?... Lolek, w tej chwili zabierz tę butelkę... a to bluźnierca!
Wuj Leon wstał ociężale ze słowami:
— Muszę zakropić wódkę sokiem i przynieść, bo rzeczywiście już niema, a Albin nie dostanie, wszystko lubię, z babką się nie zgadzam, ale Albin przesadził, fakt... Franek, zaczekaj, idę zakropić...
— Ludka, ukrajno jeszcze mięsa — powiedziała babka. Wuj Kazio wesołym wzrokiem odprowadził brata. Kamil obserwował to wszystko z pewnym szyderstwem, podobał mu się najbardziej Albin i Franek, prócz tego
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.