Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

pod oknem na podłodze, i jedli gotowany bób. Skąd oni wzięli ten bób! — pomyślał Kamil. Szumiało mu przyjemnie w głowie, i czuł ogromny apetyt. Mężczyźni przy stole byli pijani, kobiety senne, małomówne i marzycielskie. Żona Albina powiedziała mętnym głosem, że kieliszek wódki ją rozebrał, na co Franek zaczął pokpiwać, w rodzaju: „To dobrze wiedzieć. Musiała pewnie pić wódkę po weselu, bo Albin taki mały, nie mógł sobie sam poradzić.“ Wszyscy się śmiali, a Albin siedział w kącie bardzo smutny i zamyślony. Babka Weronika sączyła kazania ze swego stołeczka, i słuchały ją tylko kobiety, odurzone małą ilością wódki, siedzące z rękami złożonymi na piersiach. Ciotka Lucyna tłukła przy kuchni kartofle dla świń. Na dworze siekł deszczyk i przez okno widać było jak na ogródku drżą kwiatki od uderzeń drobnych kropel. Nieba nie było widać, tylko szare, zgęszczone powietrze, a w nim smutne, omszałe dachy z drewnianych gontów. Kamil zobaczył właśnie te kwiatki i nieruchome kury przy chlewie. Ten cały niepogodny dzień, pogrzeb, kieliszek wódki, wszystko przejęło go bezbrzeżnym smutkiem i siedział na ławce z opuszczoną głową.
Do uszu wsączały się natrętnie żałosne słowa babki Weroniki. Raptem zrobiło się bardzo cicho, babka wyjęła książkę do nabożeństwa i kiwając się, zaczęła czytać. Nikt nic nie mówił, widać na chwilę zabrakło wszystkim tematu, tylko ciotka Lucyna postawiła szaflik z kartoflami w oknie i ze słowami: „Boże, jakież to ciężkie“ — jęła przełazić do ogródka.
W wibrującym zapachami mięsa, alkoholu i tytoniu — powietrzu snuła się żmudna cisza. Barwny nieład