Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

nadzie własnego kaszlu, narzucał na ramiona barani kożuszek i otwierał okno. Silna ofensywa świeżego powietrza wygniatała momentalnie z cuchnącej jamy zastałe przez noc, kwaśne wapory, ocierające się w panicznej ucieczce o rozgimnastykowany korpus Hilarego. W kożuszku i w gaciach, rozeźlony snem, żylasty chłop wykonywał kilka leniwych ruchów przed otwartym oknem. Po czym skręcał sztywnymi paluchami dulca w gazecie, zapalał i kaszląc i charcząc, zabierał się do wciągania portek i juchtowych butów. Tymczasem w napół opuszczonym łóżku przeciągała się przyczyna skandalu całej Leszczyńskiej; pyzata i rosła, gorąca jak piec gliniany, kochanka Hilarego — Zośka. Różowa, kraciasta pierzyna chwilę falowała, chwilę zastygała w pulchnym bezruchu, po czym z pierzastych odmętów wyłaniał się skołtuniony, jasny łeb dziewuchy i rozpoczynał się taki mniej więcej dialog:
— Napal w kuchni, dziadu, bo się znowu wymcknies i wode z chlebem bedzies ćpał na śniadanie!
— A jus Zochnu napalę, tylko cholewy wciągnę, bo mi znów w bosą girę drzazga wnijdzie... Pocekaj, pośpij se jesce, pośpij!
W tej chwili z trzeszczącego pod oknem wyrka, wybiegał mutujący się głos syna Hilarego, Heńka:
— Aże ty kocmołuchu i szantrapo w mordę bita... nie możesz się zwlec, zdziro jedna... i nagotować kawy... tylko ojcem będziesz dyrygować! Chcesz, żebym ci znów ślipio podfanarzył! No! jużeś przy fajerkach! Dzwonie mazurski!
Zbyt ubogi był język rodzinnych stron Zośki, aby mógł sprostać jędrnej i soczystej mowie rasowego